czwartek, 24 stycznia 2013

Gunnel Linde - Biały kamień

W oddziale dziecięcym biblioteki na Rajskiej szukałam zarekomendowanych przez Charliego Bibliotekarza Jarka i Marka Cezarego Leżeńskiego, gdy w ręce wpadł mi ten drobiazg. Szpetnie wydany, no bo też lata nie były po temu (edycja z 1983 roku), choć w moim ulubionym formacie dla książek dziecięcych - tak przecież wyszły Dzieci z Bullerbyn, Karolcia, Doktor Doolittle, Paddington, Babcia na jabłoni, Ture Sventon... ten ostatni też po prawdzie szpetny, bo również bez twardej okładki, ale pozostałe pyszniły się sztywną lakierowaną oprawą, co ma swoje znaczenie w niecierpliwych dziecięcych rączkach :)
Przygarnęłam więc Biały kamień, albowiem od wczesnego dzieciństwa pałam uwielbieniem dla literatury skandynawskiej - w sensie właśnie dziecięcej, wszak Dzieci z Bullerbyn to mój hit ever (ach, muszę do nich wrócić). Teraz co prawda rządzi w świecie czytelniczym skandynawski kryminał, ale ja akurat mało go czytałam, a opasły Larsson ciągle stoi na półce dziewiczy...

Dosyć tych dygresji, przejdźmy ad rem. Powieść Gunnel Linde traktuje o dwójce wyalienowanych nastolatków. Wiek nieznany, ale bardziej młodszych niż starszych. Są to jeszcze te szczęśliwe czasy - lata trzydzieste - kiedy dzieci są posłuszne i dobrze wychowane, a największą zbrodnią jest niepodziękowanie po jedzeniu.
Fia mieszka w małym szwedzkim miasteczku i jest córką nauczycielki muzyki. Są w tym miasteczku obce, wynajmują pokój w dużym domu pana sędziego i żyją pod terrorem jego gospodyni ciotki Malin, nie lubiącej lokatorek i starającej się im utrudnić życie, a to ograniczając dostęp do kuchni a to wymagając bezustannej ciszy. Nie to jest jednak najgorsze. Koleżanki szkolne Fii wyśmiewają się z niej z powodu zawodu jej matki (o ojcu nic nie wiemy):
To strasznie głupio być córką nauczycielki muzyki w małej miejscowości, gdzie nikt nie potrzebuje umieć grać na instrumentach. Wszystkie dzieci w szkole śmiały się na każdą wzmiankę o nauczycielkach muzyki. Fia mogłaby równie dobrze mieć za mamusię szczypce do cukru - po co komu szczypce, skoro można używać palców? [...] Wszystkie dzieci nazywały Fię "Fia Brzdęk-Brzdąk".
Teraz na szczęście są wakacje i dzieci jej nie dokuczają, bo Fia po prostu nie bawi się z nimi. Spędza czas wystając przy furtce i wypatrując.

Któregoś dnia, na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, przed furtką pojawia się Hampus. Ten też nie ma za łatwego życia. Jego rodzice zmarli i przygarnął go brat ojca, "nowy szewc". Zwano go nowym, bo nigdzie, gdzie się pojawiał wraz z liczną rodziną, nie zagrzewał miejsca. Zanim upłynęło pół roku szewc przenosił się do kolejnej miejscowości. Toteż Hampus nie miał nawet możliwości zdobyć świadectwa z rachunków, choć był w nich całkiem niezły. Za to musiał udowadniać miejscowym chłopakom, że jest od nich silniejszy no i zawsze wplątał się w jakąś awanturę. I oto szewc ze swoim sześciorgiem dzieci, bratankiem i żoną, która od zamążpójścia nie widziała od środka porządnego domu pojawili się w miejscowości Fii i zamieszkali w jakiejś ruderze naprzeciwko domu sędziego. Znajomość z dziewczynką Hampus zaczyna od odebrania jej ślicznego białego gładkiego kamyka, jej skarbu, kamyszka pociechy. Gdy Fia rozpłakała się, Hampus oddał jej kamyczek. Przedstawili się sobie: Fia nazwała się Fideli, a on zerknął na afisz cyrku reklamujący tresurę lamparta i podał jej swe nowe przezwisko - Król Niebezpieczeństw. Taka nazwa zobowiązuje, toteż Hampus-Król Niebezpieczeństw proponuje wymianę: on narysuje na zegarze kościelnym nos, oczy i usta, a ona mu wtedy da kamyczek. Umowa stoi!

Tak zaczyna się szereg przygód związanych z nieustanną wędrówką białego kamienia od chłopca do dziewczynki i z powrotem - bo i ona dostaje różne zadania do wykonania w celu odzyskania kamyczka. Musi na przykład przez cały dzień nic nie mówić, co oczywiście prowadzi do szeregu nieporozumień, łącznie z tym karygodnym niepodziękowaniem za jedzenie ciotce Malin. Król Niebezpieczeństw z kolei musi podłożyć ugotowane na twardo jajko panu sędziemu pod materac... I tak przygoda toczy się za przygodą, dramatyczne przeżycia dzięki interwencji groźnego, wydawałoby się, pana sędziego zyskują odpowiedni obrót, gdy oto nadchodzi początek roku szkolnego i wielki stres dla obojga - wszak w klasie wyda się, że Fia nie nazywa się Fideli, a Król Niebezpieczeństw jest synem (choć przybranym) szewca, a nie cyrkowcem. Czy nasi bohaterowie to przetrwają, czy będą umieli wrócić do własnej tożsamości, zaakceptować bycie po prostu sobą?


Zerknęłam jeszcze na Wikipedię - szwedzką, ale to nie przeszkoda :) i dowiedziałam się, że Gunnel Linde napisała około 40 powieści dla dzieci, ale najbardziej znana z nich to właśnie Biały kamień, który w 1973 roku został zekranizowany w postaci 13-odcinkowego serialu. Zaś sama Linde otrzymała w 1978 roku nagrodę im. Astrid Lidgren, a także dwukrotnie nagrodę im. Nilsa Holgerssona, którą przyznaje się w Szwecji za najlepsze dzieła literackie dla młodzieży.

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 1983, wyd. III
Tytuł oryginału: Den vita stenen, 1964, 182 strony
Tłumaczył ze szwedzkiego: Zygmunt Łanowski
Ilustrowała: Maria Orłowska-Gabryś
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 23 stycznia 2013.

Najnowsze nabytki
Wczoraj coś mnie kusiło i kusiło, coś mówiło - idź do biblioteki, tam na pewno coś jest - chodziło o sławetną półkę nad kaloryferem, gdzie ludzie zostawiają niepotrzebne wydawnictwa. Więc poszłam. No i rzeczywiście, półka była zawalona, pełno podręczników do angielskiego (no ale dobrze, mam swoich parę, a nie korzystam, to nie będę kolejnych brała), ale i to, co poniżej:
Szczerze mówiąc, nie wiem jeszcze, czy je zatrzymam, czy tylko obejrzę i z powrotem odniosę. Bo jakość tych albumów - a raczej reprodukcji - jest taka, jaka wówczas mogła być, pod koniec lat sześćdziesiątych. To węgierskie wydawnictwo CORVINA, pamiętam, że mam już coś przez nich wydanego, przywiezionego z rodzinnego domu.
A tu 250 razy o sztuce polskiej Przemysława Trzeciaka, taki rodzaj encyklopedii-słownika.


Z FRONTU NOWYCH REGAŁÓW
Pan Stolarz przysłał kosztorys (800 zł - za 3 regały do sufitu o łącznej długości 2,10m to chyba nie jest dużo, spodziewałam się więcej), a przedwczoraj nawet zadzwonił, pytając kiedy w przyszłym tygodniu może przyjechać na montaż. Umówiliśmy się wstepnie na poniedziałek, ale to jeszcze do potwierdzenia przez niego. Zdziwię się, jak nie przełoży terminu :) Niemniej jednak regały ZBLIŻAJĄ SIĘ :)

Ze statystyk
Zobaczyłam przed chwilą ze zdziwieniem, że w popularnych postach wyświetla się wczorajsza Malina. To daje do myślenia: rzecz była krótko na "pierwszej stronie", bo tylko jeden dzień, ale jednak - wynika z tego - jeśli książka jest dobra, to przyciąga zainteresowanie...
Te popularne posty po prawej są z ostatniego miesiąca. Natomiast gdy zajrzałam do najpopularniejszych w ogóle na blogu, okazało się, że z wynikiem 336 wyświetleń prowadzą Ostygłe emocje Jabłońskiej - a więc wcale nie powieść, tylko zbiór esejów na tematy krakowskie. No proszę...

19 komentarzy:

  1. Jak można Millennium mieć i nie przeczytać? ;) A tak na poważnie - jeden z ciekawszych blogów prowadzisz. Większość innych tylko o nowościach traktuje. Swoją drogą - ten pomysł z półką WEŹ MNIE nie jest zły. Widziałem taki w jednej knajpie, ale nie skojarzyłem, że w bibliotece też może się sprawdzić. Dzisiaj przekażę do naszej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha! NNie pierwszy raz słyszę to pytanie... a co tam, niech się odleży. Nie daj Boże pójdę do szpitala, to akurat się wciągnę w te tysiące stron :)

      Ja nieraz słyszę, że w bibliotekach są kosze specjalne! Alicja2010 ciągle jakieś skarby z nich wyciąga.

      Usuń
    2. Też mam Millenium i nie czytałam jeszcze. A tej książeczki nie znam a w swoim czasie czytałam mnóstwo tego typu książek dla dzieci, min. całego Dolittle .)

      Usuń
    3. No to witaj w klubie tych, co nie przeczytali jeszcze Millennium :)
      Ja byłam na filmie i mnie trochę zdeprymował :)

      Usuń
    4. Trochę mnie ta opasłość książek powstrzymuje.)

      Usuń
    5. No, to też :) to koronny dowód na to, że autorzy powieści kryminalnych coraz bardziej zdążają w kierunku tworzenia epopei :)

      Usuń
    6. Ile trzeba nawymyślać różnych strasznych rzeczy by aż tyle stron zapełnić.
      Nie było, jak kryminały Christie czy Alexa .Już nasze , polskie tak nie straszą objętością.)

      Usuń
  2. no masz piszę po raz drugi ten komentarz, wiec nie wiem czy wyjdzie tak samo:)

    Zaczynając od końca- wobec tego muszę przeczytać swój egzemplarz "Ostygłych emocji". U mnie widnieją popularne posty z ostatnich siedmiu dni, może zmienię na miesiąc?:) Pan Stolarz za 2,10 bierze normalną stawkę, więc jest ok. 800 stów teraz to dla mnie szał marzenie. A w bibliotekach można rzeczywiście przygarniać perełki- miedzy innymi tak trafiłam Słownik sztuki francuskiej:)) A o ksiązce"Biały kamień" ani o Autorce nie słyszałam, więc moja wiedza się poszerzyła.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też wcześniej o tym nie słyszałam, no ale trzecie wydanie to już coś, jednak musiała być popularna swego czasu.

      Do Ostygłych emocji zawsze warto zajrzeć :)
      Ja Słownik sztuki francuskiej musiałam kupić za własny pieniądz, niestety...

      Co do popularnych postów - myślałam, że to jest odgórnie ustawione (na miesiąc), a tylko w statystykach można sprawdzić, jak to wygląda czasowo :)

      Usuń
  3. Twoje pisanie ma swój charakter oraz charakterek :) No i na pewno, nie recenzujesz nowości odpłatnie :)To się chwali. Muszą być takie miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dorzucę od siebie to, co inni poniekąd już napisali. Na tym blogu można przypomnieć sobie książki, serie, które "już były". Mnóstwo dziś blogów o nowościach, typu "recenzja za książkę". One też są potrzebne. Dobrze wiedzieć co w trawie czytelniczej piszczy:))
    Ale pamięć o dawnych wydaniach, często troszkę zapomnianych jest bardzo cenna. Dlatego lubię tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, że o nowych też trzeba pisać. Wszak nie jest tak, że teraz nic atrakcyjnego czy wartościowego nie wychodzi.
      Ja jednak wolę starocie, skoro powoli sama się starociem staję :)

      Usuń
  5. "Biały kamień" bardzo mnie zaintrygował, lubię takie subtelne opowieści, a do literatury skandynawskiej mam wielką słabość. Bardzo podobają mi się też rysunki M. Orłowskiej-Gabryś. To jedna z moich ulubionych ilustratorek. Książkę przed chwilą kupiłam. :)
    Cena za regały wydaje mi się bardzo atrakcyjna. Szkoda, że Wasz pan stolarz nie urzęduje w Lublinie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty się ciesz, że nie w Lublinie, bo z nim można dostać... hm, nerwów :)
      Jak było do przewidzenia, właśnie zadzwonił, że jednak nie da rady w poniedziałek. Skontaktuje się, to następny termin uzgodnimy. A niech to! Już liczyłam prawie godziny!

      Mnie też podobają się ilustracje p.Orłowskiej. Mają w sobie czar minionych czasów, choćby ta reprodukowana powyżej, przedstawiająca pana sędziego. Trochę mi się z Szancerem kojarzą.

      Usuń
    2. To faktycznie pan stolarz trochę chimeryczny. Mam jednak nadzieję, że wynagrodzi Ci długie czekanie pięknym i funkcjonalnym regałem.
      Ja też patrzę na ilustracje p. Orłowskiej z nostalgią. :)

      Usuń
  6. Nie znam "Białego kamienia", nigdy nie słyszałam o tej książce i na pewno ją przeczytam. Ja też mam stałe miejsce w sercu dla "DzIeci z Bullerbyn".A pamiętasz może"Kjersti" albo "U tatusiowej mamy"? Ta druga to mój absolutny hit z dzieciństwa.
    A co do "Millenium", to w ogóle nie zamierzam czytać- to jakaś zgroza przecież! Film widziałam i nie rozumiem takiego epatowania skrzywieniami.
    Ostatnio po każdej wizycie u ciebie ziółka uspokajające sobie parzę, bo ci tak strasznie zadroszczę tych krakowskich zbiorów.Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak, trzeba będzie znowu pognać na Rajską i poszukać tych Kjersti :) tytuł mi nic nie mówi (poza, oczywiście, skojarzeniem z Dziećmi z Bullerbyn i małą siostrzyczką Olego).

      Jakąż Ty straszną na mnie odpowiedzialność zrzucasz... ziółka sobie parzy... za chwilę będzie Relanium brała... a ja się jeszcze dobrze nie rozpędziłam nawet!

      Usuń
    2. :))))))))))))))) M.

      Usuń