środa, 25 lutego 2015

Edmund Niziurski - Dzwonnik od Świętego Floriana

Właściwie miałam/chciałam czytać coś kompletnie innego, ale luty mi wyszedł straszliwie chudy czytelniczo no i istniało ryzyko, że nie zdążę nawet 'zaliczyć' stałych, comiesięcznych projektów (Niziurski, Doncowa), toteż rzuciłam się na ten lżejszy kaliber.
I co? Okazało się, że ten Niziurski to wcale taki lekki kaliber nie był. W sensie rozrywkowo-przygodowy. Najpierw jednak muszę wyjaśnić, że za zapoczątkowany w styczniu projekt EDMUND NIZIURSKI zabrałam się całkiem poważnie czyli z wydrukiem z Wikipedii w ręku, na którym odhaczyłam książki posiadane przeze mnie i te posiadane przez krakowskie biblioteki (mówimy tutaj tylko o książkach dla młodzieży) i tak po kolei postanowiłam REALIZOWAĆ :) Nie znalazłam wszystkiego, ofkors, tak lekko nie ma. W styczniu przeczytałam debiut czyli Księgę urwisów z własnych zasobów, a teraz przyszło mi udać się na Rajską i wygrzebać zbiór opowiadań Dzwonnik od Świętego Floriana. Niestety nie mieli egzemplarza z 1955 roku, ino jakieś trzecie wydanie z lat siedemdziesiątych, żal, ale lepszy wróbel w garści, prawdaż.
A drugie wydanie z 1956 roku miało ładniejszą okładkę:

Czyli mamy zbiór opowiadań. Oto ich tytuły:

I, proszpaństwa, jest to całkiem inny Niziurski od tego, którego wszyscy znamy. Akcja opowiadań toczy się na wsi świętokrzyskiej, w dwudziestoleciu międzywojennym. Czyli bida z nędzą. I o tej bidzie z nędzą właśnie mowa. Właściwie powinno się KAZAĆ naszym dzieciom czytać te opowiadania, żeby wiedziały, jak lekko mają w życiu. Że można marzyć o... chlebie, którego nie jadło się od trzech miesięcy, o kawałku kiełbasy, gdy mięsa nie widziało się od Wielkanocy, o zeszycie wreszcie, zwykłym zeszycie w linię do polskiego, bo inaczej znów nie napisze się wypracowania do szkoły, choć ono tkwi w głowie od dawna. A tymczasem ciężka praca w polu i gospodarstwie, wieczne głodowanie, a przynajmniej niedojadanie, prymitywne warunki życia, szybkie dojrzewanie. Również polityczne - dużo tu mówi się o strajkach. Niewątpliwie przejmujące jest opowiadanie Sekwestratorzy, gdzie wysłannicy władzy zabierają co popadnie, choćby ostatnią (jedyną w gruncie rzeczy) parę butów, za niezapłacone podatki. Oczywiście taki sekwestrator jest personą urzędową, on nic tu nie winien, upomina się tylko o to, co należne państwu, ale można to robić na różne sposoby. Ech, przypomina się film Komornik...

No jednak niestety. Jakkolwiek rozumiem, że tak mogło być, że tak było - to jednak odnoszę wrażenie, że autor pisał jakby na zamówienie. W owych latach 50-tych tego rodzaju spojrzenie na rzeczywistość sanacyjną było na pewno dobrze widziane u władz. Ot, propaganda w czystej postaci. Jeżeli dziś można to jeszcze czytać - to dlatego, że zewsząd dobiega odwrotna propaganda i ówczesna Polska jawi się obecnie jako kraina mlekiem i miodem płynąca, kraina dworków i dworów szlacheckich, gdzie elita kraju dobrotliwym i miłosiernym okiem spoglądała na chłopa, który w promieniach zachodzącego słońca zarzucał kosę na ramię i ruszał do chaty na żur z ziemniakami, gdy tymczasem fornalskie dzieci w koszulinach słuchały baśni opowiadanej im przez panienkę-córkę dziedziczki. Toteż dobrze jest zapoznać się z innym spojrzeniem (ha! znowu film się przypomniał).

Więc na dwoje babka wróżyła.
Chyba jednak dam córce do przeczytania, zobaczymy, co powie.
Ostatnio kazała sobie polecić coś z radzieckich autorów, czym mnie mocno zadziwiła. Wszak do tej pory to tylko przysyłała mi takie memy, gdzie pisała na przykład Rodzina jest niezadowolona, że Małgorzata K. odkrywa rosyjskie korzenie :) dziewczyna dorasta :)

Początek:
i koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1977, wyd. III, 277 stron
Pożyczone z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 21 lutego 2015 roku

7 komentarzy:

  1. Trafiłem na to za młodu, nie mając pojęcia, że Niziurski miał też ambicje bycia pisarzem dla dorosłych, niestety (podobnie zresztą Nienacki, któremu też lepiej szło z literaturą dla młodzieży, tyle że ten miał swoje pięć minut dzięki pornografii). Nie przebrnąłem więcej niż kilkanaście stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za młodu nie przebrnąłeś :) ja 'na starosti liet' jakoś dałam radę :)
      A z powieści dla dorosłych pamiętam jedynie tytuł jednej z nich - choć przeczytałam całą - "Salon wytrzeźwień".

      Usuń
  2. Że bida była to nie ulega wątpliwości......moja 16-letnia babcia jeździła do Dani na roboty, ale że było to celowe, propagandowe pociągnięcie to też możliwe, bo kto wówczas mógł być był drukowany......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że następna książka Niziurskiego dla młodzieży, z 1959 roku, nie będzie już tak 'kontrowersyjna' :)

      Usuń
  3. Też mam wrażenie, że pan Edmund pisał na zamówienie władz, obraz międzywojennej Polski jet jednoznacznie czarny, a wiemy, choćby z pamiętników, że mimo biedy i kryzysu, szło jednak ku lepszemu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałem tą książkę bardzo dawno temu. Pomijając wątki polityczne (Niziurski swego czasu pisał OKROPNĄ polityczną szmirę na zamówienie władz), podobał mi się styl, bohaterowie i akcja tej książki. A co do nędzy, to mieszkałem w woj. kieleckim jakiś czas w latach siedemdziesiątych XX w., to była jedna z biedniejszych części Polski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z mamy strony mieliśmy rodzinę na wsi kieleckiej. Im chyba akurat nie powodziło się jakoś źle, bo mieli na przykład nowy dom, a co dla mnie - dziecka w czasach komuny - niezrozumiałe, SWÓJ LAS. Nie mogłam pojąć, jak ktoś może mieć własny las :) Ale już ich mama, stara kobieta, mieszkała w chałupie, gdzie podłoga była tylko w białej izbie, zamkniętej, żeby kury czy inny inwentarz nie właziły i paskudziły.

      Usuń