sobota, 17 marca 2018

Piotr Milewski - Dzienniki japońskie

Wlokły się te "Dzienniki", wlokły, a tu przyjechał Ojczasty i raz dwa skończyłam :)
Bo to jest tak - nie oglądam wtedy filmów, bowiem na moim łóżku, nad którym jest projektor, urzęduje właśnie on. Więc więcej czasu. Inna sprawa, że podwójne gotowanie (moja dieta) zabiera też swoje godziny... No ale jakoś w sobotni słoneczny poranek i południe, gdy miałam rzadką okazję poczytać przy dziennym świetle (bo sobie rozłożyłam materac dmuchany koło okna), poszło.
Przy czym książki chwalić nie będę.
Była nudna i tyle.
Widzicie, co na okładce napisano?

To filozofowanie właśnie było najgorsze ;)
Druga sprawa: nie zrozumiałam, dlaczego ktoś udaje się na koniec świata (no, prawie) bez pieniędzy? Przecież takie podróżowanie z pustą kieszenią, gdy liczy się każdy grosz i żal wydać ostatnie pieniądze na bilet wstępu do zabytku, jest... dziwne.
Autor zazwyczaj spał pod chmurką, na ławkach w parkach etc., chyba że po drodze (autostop) spotkał kogoś, kto zaoferował mu nocleg.
Pewnie że takie spotkania mają swój urok i poznaje się codzienne życie od nieco innej, mniej oficjalnej strony, ale gdy po raz kolejny czytałam, że ktoś, kto go podwoził, postawił mu też obiad, to jakoś przykro mi się robiło... wiecie, tak patriotycznie, że Polak pokazuje się w świecie jako nędzarz.
To głupie, wiem :)
Ale nie do przezwyciężenia.
Narodowe kompleksy :)

Z drugiej strony przecież to młody człowiek, student - tacy podróżują po całym świecie bez grosza przy duszy.
Tylko dziewczynom, jak ja, może być żal, bo one raczej nie mogą sobie na to pozwolić, strach.
Natomiast dało mi do myślenia co innego.
Sama sobie, nie pierwszy raz, obiecuję, że za następnym pobytem w Pradze będę tak robić - wychodzić z domu (znaczy z hotelu) gdzie oczy poniosą, bez żadnego planu, skręcając w boczną uliczkę za kotem etc., rozumiecie, o co mi chodzi. Robić małe odkrycia. Przyglądać się ludziom i miejscom.
I nawet tak dwa razy zrobiłam.
DWA RAZY - na 37 dni w sumie. Właściwie należy liczyć dni razy dwa, no bo każdy dzieli się na rajzę poranną i popołudniową. Czyli 2x na 74 możliwości.
Nie jest to powalające :)
Mówię sobie, że najpierw muszę poznać miejsca, o których czytałam (a jest ich przecież mnóstwo), a potem dopiero chodzić za nosem. Ale w ten sposób nigdy się to nie skończy :)
Cieszyć się czy martwić?

Wracając do Milewskiego. Jak widać na okładce, autora zachwalają jako bestsellerowego. Ja tę "Transsyberyjską" mam... i mimo nie najlepszych doświadczeń z Japonią (ziewanie) spróbuję przeczytać. Ale tylko i wyłącznie ze względu na Rosję, oczywiście.

Jeszcze mi się przypomniało, co mnie wkurzało :)
Autor co i rusz pisał, że ze zdumienia przetarł oczy. Nosz ludzie! Widzieliście kiedykolwiek, żeby ktoś zdziwiony PRZECIERAŁ OCZY???

Początek:
Koniec:

Wyd. ZNAK Kraków 2015, 379 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 3 marca 2018 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz